Był 21 marca 1980 r. W piątkowy poranek uśpiony Kraków powoli budził się do życia. Ten dzień miał jednak zaskoczyć i jednocześnie zasmucić wielu krakowian. Nad Rynkiem Głównym unosił się ciemny, gryzący dym. U wylotu ul. Sławkowskiej zgromadził się tłum ludzi, którzy nieruchomo wpatrywali się w człowieka stojącego tuż obok studzienki na Rynku. Jeden z mieszkańców miasta, był przekonany, że właśnie odbywa się jakiś kantorowski happening, kiedy podszedł bliżej, zrozumiał, że to nie żadna sztuczka aktorska przywieziona przez Kantora z Paryża. Przy studzience obok wejścia do Krzysztoforów płonął żywy człowiek.
– Podbiegłem do niego od tyłu i nie zważając na płomienie, próbowałem go odciągnąć – wspomina stolarz Mieczysław Drabik. – On jednak powiedział do mnie spokojnym głosem: Nie ciągnij mnie, bo ja jestem przywiązany. Zapytałem: Czym? A on odpowiedział: Łańcuchem.(2)


Kim był Walenty Badylak?
Walenty Badylak, emerytowany piekarz i były żołnierz AK, który dokonał aktu samospalenia był wykształcony, miał w domu bardzo bogatą biblioteczkę oraz kolekcję płyt. W jego mieszkaniu miały miejsce częste spotkania, w ramach których odbywały się burzliwe dyskusje i rozmowy krakowskich intelektualistów.(2) Był zawsze bardzo obiektywny, swoją opinię na dany temat wygłaszał zazwyczaj na końcu dyskusji po wcześniejszym wysłuchaniu pozostałych rozmówców. Często przesiadywał u Hawełki albo w kawiarni Noworolskiego.(2)

W ten tragiczny, piątkowy poranek miał ze sobą tabliczkę, na której było napisane, że protestuje przeciwko kłamstwu o zbrodni katyńskiej. Kolejny świadek zdarzenia, Henryk Świątek, wspomina ten dzień tak:
– Ludzie stali, komentowali. Nikt się do niego nie mógł zbliżać, bo bali się tego ognia. Jak ja to zobaczyłem, to dla mnie to był straszny szok. Zacząłem krzyczeć, krzyczałem jak ktoś, kto wszystkiego się spodziewa, tylko nie płonącego człowieka na rynku krakowskim. W tle za jego plecami był ogromny, drewniany postument z napisem: Front Jedności Narodu.(2)

Ludzie zgromadzeni naokoło studzienki chcieli pomóc, podchodzili do płonącego człowieka i próbowali go ugasić. Jednak on wyraźnie zabronił im tego, mówiąc: – Nie podchodźcie, bo będę za chwilę wybuchał. – Walenty Badylak miał przy sobie kilka buteleczek z benzyną, które co chwilę eksplodowały. Malarz i świadek zdarzenia, Andrzej Łukaszewski, wspomina, że wydarzenie, w którym płonie człowiek w samym centrum jednego z większych, polskich miast, musiało przyciągnąć funkcjonariuszy Służby Bezpieczeństwa. Był o tym przekonany i zdawał sobie sprawę z tego, że w tłumie znajduje się co najmniej kilka czujnych i wrogich par oczu. Mimo tego, postanowił przezwyciężyć lęk przed zatrzymaniem:
– Pomyślałem sobie: Co ja tu mogę zrobić? Byłem taki skulony, komuna nas ukształtowała tak, żebyśmy gonili za papierem, za cytrynami. W ten sposób społeczeństwo było zatomizowane i każdy tylko myślał o tych sprawach, które go otaczały jak pancerz. Pomyślałem: co ja mogę tu zrobić? I krzyknąłem: Czapki z głów! Pamiętałem to, że wtedy coś we mnie pękło.(1)

Jedna z kobiet, która również była świadkiem wydarzenia opisuje dokładnie, co znajdowało się na tabliczce, którą Walenty Badylak miał przy sobie w czasie aktu samospalenia:
On miał napis, to była taka tablica na łańcuszku. I tam było napisane tak: „Całą rodzinę wymordowali mi w Katyniu, syna mi zdeprawowali, zabrali mi lokal, tam zrobili knajpę. Syn chodził do technikum i tak go nauczyli pić wódkę, że się chłopak nie chciał uczyć. Nie mam innego wyjścia”.(1)
Przyjaciel Walentego Badylaka, dr Stanisław Czarniecki, w swojej relacji wspomina, że Badylak bardzo przeżywał to, że jego syn był początkowo w Hitlerjugend, do którego wysłała go matka, a później zaczął pracę w służbach specjalnych. Badylak uważał to za całkowity upadek moralny syna i nie mógł się z tym pogodzić.
Na miejscu wydarzenia znalazł się także znany polski fotograf – Stanisław Markowski, któremu udało się uwiecznić całe wydarzenie. Fotograf w swojej relacji zwraca uwagę na to, że w tłumie już na początku dostrzegł funkcjonariuszy SB, którzy bacznie obserwowali ludzi i od razu zauważyli, że właśnie pojawił się ktoś z aparatem fotograficznym.
– Przyszedłem na rynek, aparat miałem w czarnej torbie. Zauważyłem tę studzienkę, ludzi i wydeptane ślady w pierwszym, mokrym śniegu. Atmosfera w tych ludziach była niesamowita – cisza, skupienie. Najważniejsze były spojrzenia ludzkie, to już nie byli ci sami Polacy.
Stanisław Markowski po wykonaniu kilkunastu zdjęć, schował aparat i odszedł dalej w stronę Delikatesów na rogu ul. Szewskiej, chciał wykonać jeszcze dwa zdjęcia planu ogólnego. Wtedy poczuł uderzenie w tył głowy i usłyszał słowa:
– Do bramy z nim, kurwa, do bramy.(2)
Zaczął krzyczeć, żeby ludzie usłyszeli, że jest tym, który fotografował. Mówił głośnym głosem:
– Fotografowałem studzienkę, biją mnie, Ubecy chcą mnie zwinąć. Jak padło to Ubecy, to ludzi się zrobiło więcej i krzyczeli: Puście go! Puście go! I mówią do mnie: Niech pan ucieka.(2)


Po tym dramatycznym wydarzeniu Służba Bezpieczeństwa prowadził działania propagandowe, by zatuszować całą sprawę i przekonać ludzi, że samospalenie na krakowskim Rynku nie miało nic wspólnego z aktem patriotyzmu, a było wynikiem choroby psychicznej Walentego Badylaka. Na Rynku zaczęli pojawiać się dziwni ludzie, udający wariatów. Te zdarzenia miały przekonać mieszkańców miasta, że Kraków ma swoją poetykę i obecność takich niegroźnych wariatów jest wpisana w charakter tego miasta.(1) Dzień później w Dzienniku Polskim ukazał się krótki tekst, który także utrzymany był w podobnej stylistyce:

Akt patriotyzmu, którym wykazał się Walenty Badylak, poświęcając swoje życie w obronie prawdy i własnych przekonań, został doceniony dopiero po wielu latach. Obecnie w miejscu, w którym dokonał samospalenia, znajduje się tablica upamiętniająca to wydarzenie.



Jako uzupełnienie tej historii zamieszczam również wiersz Bronisława Maja, który upamiętnia to wydarzenie oraz obraz Eugeniusza Wańka.


Grób Walentego Badylaka znajduje się na Cmentarzu Batowickim (kwatera XIV, rząd 1, grób nr 12).
Źródła:
Cały tekst powstał na podstawie dwóch materiałów:
1. Reportaż Anny Kluz-Łoś w Radiu Kraków. Dostępny tutaj.
2. Film Święty Ogień Jarosława Mańki i Macieja Grabysy.