Wampir i psychoza strachu w Krakowie

Karol Kot urodził się w 1946 r. w Krakowie. Był chłopcem, z którego inni lubili się śmiać. Klasowym dziwadłem, nielubianym właściwie bez żadnego konkretnego powodu. Kiedy w klasie zdarzyło się coś złego, na pytanie nauczyciela, kto to zrobił, wszyscy wołali: Kot, Kot.(1) W szkole często donosił na kolegów. Przy nauczycielach był zdyscyplinowany, co wynikało z jego zamiłowania do wojska i żołnierskiego stylu bycia.

Karol Kot
Karol Kot

Marzyła mu się kariera wojskowa, a gdyby urodził się wcześniej, w czasach wojny, zarządzanie obozem koncentracyjnym. Mówił, że kobietom obcinałby piersi i kładł je pod hełm żołnierzy, żeby nie uciskały ich w głowę. Marzył o masowych mordach w komorach gazowych i ćwiartowaniu ludzi. Równocześnie codziennie wstawał rano, zabierał drugie śniadanie i z mieszkania w kamienicy przy ulicy Meiselsa 2 szedł do swojej szkoły – Technikum Energetycznego przy ul. Loretańskiej 16.

Ul. Meiselsa 2
Kamienica przy ul. Meiselsa 2, w której mieszkał Karol Kot.
Technikum Karola Kota
Technikum Energetyczne przy ul. Loretańskiej 16

Karol Kot uwielbiał widok zabijanych zwierząt. Na wakacje jeździł z rodzicami do Pcimia, gdzie z nudów zaczął chodzić do pobliskiej rzeźni i asystować przy zabijaniu cieląt. Pił krew z cielaków i wieprzy. Rzeźnicy dziwili się, ale bawiło ich dziwne zachowanie chłopca.

Zabijał żaby, kury, gawrony i krety. Uwielbiał dręczyć koty, którym wymyślał różne stopnie tortur. Rodzice nic nie wiedzieli o pasji swojego syna. Dla zachowania pozorów Karol Kot odmawiał matce zabicia ryby czy kury na obiad.

Często z wiatrówki strzelał do książek i mięsa, które jego mama przynosiła do domu. Zapisał się do sekcji strzeleckiej klubu Cracovia. Kiedy na strzelnicy źle mu szło, wracał do domu i wyładowywał się na swojej młodszej siostrze. Tłukł ją, czym popadło – ręką, paskiem, wieszakiem. Niewiele brakowało, a jednego dnia wybiłby jej oko. Największe pretensje miał do rodziców o to, że bardziej kochali siostrę i nie kupili mu skórzanej kurtki strzeleckiej: Wiem, że nie było ich stać na to, była droga, ale przecież jak ja chciałem, to powinno być to ważniejsze.

Dziewczynom z klasy próbował imponować, ale one odrzucały jego dziwne zaloty. W klasie nazywano go Lolo Erotoman:

One lubią brutali, i to najbardziej te niewinne, nieśmiałe, co to nie wiedzą rzekomo, po co są stworzone. Lubiłem jak piszczały, chowały się, podniecało mnie to. Goniłem je wtedy, a jak dopadłem, udawało mi się nieraz dotknąć ich miejsc niedostępnych i osamotnionych. Dziewczyny mi się podobały. Planowałem różne orgietki z nimi, ale nie zdążyłem ich zrealizować.

Było chłodne, wrześniowe przedpołudnie 1964 r., kiedy Wampir uderzył po raz pierwszy. 48-letnia Helena W. modliła się w kościele Sióstr Sercanek przy ul. Garncarskiej 24. Nagle została pchnięta nożem w plecy.

Kościół Sióstr Sercanek ul. Garncarska 24
Kościół Sióstr Sercanek ul. Garncarska 24

Dwa dni później, 23 września na klatce schodowej przy ul. Skawińskiej 2 znaleziono nieprzytomną i rzężącą staruszkę. Ktoś również zaatakował ją, raniąc nożem w plecy. Obie kobiety trafiły do szpitala, gdzie zostały odratowane.

ul. Skawińska 2
ul. Skawińska 2

Po niecałym tygodniu, 29 września, w kościele przy ul. Św. Jana 7 została zaatakowana 86-letnia Maria P. Kobieta nie przeżyła. Dwie wcześniejsze ofiary zeznały, że napastnik był młodym człowiekiem z tarczą szkolną na rękawie.

Kościół ul. św Jana 7
Kościół ul. św Jana 7
Kościół ul. św Jana 7
Kościół ul. św Jana 7

Kraków huczał od plotek. W mieście zapanowała psychoza. Mordercę, który napadał na starsze kobiety w biały dzień zaczęto nazywać „Wampirem”. Spodziewano się szybkiego ujęcia sprawcy, ale milicja poruszała się po omacku. Sprawa napadów na staruszki pewnie szybko zostałaby zapomniana, gdyby nie to, że po 1,5 roku, sprawca uderzył ponownie.

Informacja w gazecie
Komunikat w „Dzienniku Polskim”.

21 września 1966 r. Wampir wrócił. W niedzielne mroźne przedpołudnie na Kopcu Kościuszki, jak każdej zimy, bawiła się gromadka dzieci, które zjeżdżały z góry na sankach. 11-letni Leszek C. wracał z zawodów saneczkowych do domu. Nigdy jednak do niego nie dotarł. Leżące na śniegu podziurawione ciało chłopca, znalazł trener.

Biegli sądowi stwierdzili nadzabijanie – ilość obrażeń była większa niż ta potrzebna do pozbawienia życia, w ten sposób sprawca wyładowuje swoją agresję. Następnego dnia po zabójstwie w jednym z krakowskich dzienników znalazło się zdjęcie chłopca. Karol Kot tak wspomina tę sytuację:

Gdy w gazecie ukazało się zdjęcie Leszka, pobiegłem do kolegi i pochwaliłem się, że to moje dzieło, planowałem nawet tymi zdjęciami wytapetować swój pokój.

Morderstwo Karola Kota
Artykuł w „Dzienniku Polskim”.

W kwietniu 1966 r. nastąpił kolejny atak na przypadkową ofiarę. Tym razem na jednej z klatek schodowych nożem została ugodzona 7-letnia Małgosia, która zeszła do skrzynki na listy. Udało się ją uratować. W kryminalistyce bardzo rzadko zdarza się, że sprawca całkowicie zmienia swój sposób postępowania, tak jak to miało miejsce w tym przypadku. Po starszych kobietach Karol Kot zaczął atakować kilkuletnie dzieci. Przełom w śledztwie nastąpił dzięki młodej studentce ASP, która uczęszczała na sekcję strzelecką razem z Kotem.

Zgłosiła się na milicję zaniepokojona dziwnym zachowaniem swojego kolegi. Opowiedziała funkcjonariuszom, dlaczego podejrzewa znajomego. Kot traktował ją jak swoją dziewczynę. Podczas wspólnej wyprawy za miasto namawiał do zbliżenia, kiedy odmówiła, niespodziewanie rzucił się na nią z nożem i groził śmiercią. W kieszeniach miał ze sobą kawałki szkła, by upozorować jej samobójstwo. Zdecydowała się pójść na milicję dopiero, kiedy opowiadał o napadzie na 7-letnią dziewczynkę.

Materiał dowodowy był bardzo skąpy, a podejrzany nie przyznawał się do winy. Dopiero, gdy skonfrontowano go z ofiarami, potwierdził stawiane mu zarzuty. Kot z lubością zaczął opowiadać o szczegółach napadu:

Przed samym momentem uderzenia, gdy stwierdziłem, że są do tego warunki, ogarniało mnie silne podniecenie, którego nie mogłem opanować. W chwili uderzania miałem jakieś zakłócenia w widzeniu, choć cios pierwszy i ostatni rejestrowałem dobrze, a te środkowe waliłem na oślep. Przyjemności doznawałem, gdy nóż wchodził w mięso, jest to uczucie nie do opisania, przeżycie warte jest szubienicy.

Karol Kot w wieku 22 lat został skazany na karę śmierci przez powieszenie. Wyrok odbył się w Mysłowicach 16 maja 1968 r. Podczas sekcji zwłok stwierdzono guza mózgu.

Karol Kot tak mówił o swoim postępowaniu:

Dobrem jest to, co jest przyjemne. Jeśli więc mnie sprawiało satysfakcję i zadowolenie zgładzanie ludzi, to było to postępowanie zgodne z moją moralnością. Ja siebie nie uważam za drania. Drań to taki, który jest pijakiem, złym człowiekiem. Ja zaś uważam siebie za dobrego człowieka. Dokonywane przeze mnie mordy to była moja prywatna sprawa. Byłbym złym człowiekiem, gdybym pił wódkę i zadawał się z prostytutkami. Można więc być mordercą i zarazem dobrym człowiekiem, tak jak ja. Nie jestem draniem czy zbrodniarzem, ale tylko mordercą.

W czasie badań psychologicznych udzielił poniższych odpowiedzi:

Przyszłość wydaje mi się…………………………….mglista
Czekam na ……………………………………………..życie
Gdy będę starszy ……………………………………..umrę
Kocham matkę, lecz …………………………………nie lubię jej
Chciałbym, żeby mój ojciec………………………..umarł
Zrobiłbym wszystko, żeby zapomnieć…………..że istnieję
Najgorszą rzeczą, którą udało mi się zrobić…..urodzić się

Źródła:
1. K. Kąkolewski Antyczłowiek
2. M. Osiadacz, Sąd orzekł
3. A. Snopkowski, Trzy wyroki
4. B. Sygit, Kto zabija człowieka – najgłośniejsze procesy w powojennej Polsce

Zdjęcia: materiały własne.
Wszystkie cytaty pochodzą z wywiadu z Karolem Kotem.

Skomentuj