Już na początku grudnia dzieci z niecierpliwością wyczekują przyjścia św. Mikołaja i prezentów, które ze sobą przyniesie. Mają nadzieję, że gęsto sypiący z nieba śnieg ułatwi Mikołajowi szybkie dotarcie na saniach. Po podwieczorku czekają już z nosem przylepionym do szyby, aż wreszcie się ściemni. Rok 1983 był dla krakowskich Mikołajów wyjątkowo trudny.
W mieście bardzo szybko zabrakło ładnych i niedrogich zabawek, dlatego należało szybko pomyśleć o słodkiej rekompensacie dla najmłodszych. Gigantyczne kolejki po łakocie ustawiły się m.in. przed sklepem Wawelu przy Rynku Głównym 33 oraz przed sklepem na rogu ul. Floriańskiej i Rynku. Mikołaje czekały, przytupując na mrozie, aż przyjdzie ich kolej i kupią swoim pociechom świąteczne słodkości.


Kupowano m.in. czekoladę „Marysieńkę”, która była jedną z niewielu prawdziwych czekolad, w przeciwieństwie do wszechobecnych wyrobów czekoladopodobnych.

Mniej smakowitym prezentem, który dzieci mogły otrzymać od św. Mikołaja była czekolada „Pani Twardowska”, wyrób czekoladopodobny. Na jednym z forów znalazłam informację:
Była to jedyna część paczki świątecznej, której nie dało się zjeść.

Z kolei przed Świętami w 1958 r. największym powodzeniem w Wedlu cieszyły się kolorowe, zawijane karmelki i czekolady, których sprzedawano około 150 kg dziennie.